Amoralna, genialna, wolna, błogosławiona czy wielka skandalistka? Kim była Marie de France, główna bohaterka "Wyspy kobiet" Lauren Groff? Słowniki i encyklopedie niewiele o niej mówią. PWN i Wikipedia potwierdzają, że istniała. Jest też pierwszą znaną z imienia francuską pisarką i poetką, m.in. autorką Opowieści. "Marie ai nom, si sui de France" - tak samą siebie uwieczniła w jednym z wierszy. Żyła w połowie XII wieku, najpierw we Francji, gdzie prawdopodobnie przebywała na dworze Henryka Plantageneta i Eleonory Akwitańskiej, a potem w Anglii, gdzie przypuszczalnie pełniła funkcję przeoryszy zakonu.
Prawdopodobnie, przypuszczalnie - oto słowa, które opowieść o Marii czynią możliwą, poruszamy się bowiem w materii domysłów, interpretujemy cienie. Słowa te są jak poduszka powietrzna na wypadek nieporozumienia czy błędu, o który przecież wcale nietrudno, gdy z otchłani czasu wydobywa się postać kobiecą. Trzeba tu liczyć się z trudnościami, brakiem informacji albo koniecznością budowania ułomnego obrazu z kilku fragmentów, cytatów, plam.
Może więc lepiej opowiedzieć historię po swojemu? Od nowa? Domniemanie zastąpić pełnokrwistym zmyśleniem, pierwszeństwo oddać żywiołowi wolności - wyobraźni?
Taką właśnie strategię, wolną od rygorów naukowego dyskursu, obrała Lauren Groff, autorka powieści o legendarnej poetce i mniszce Marie de France. Groff stworzyła jej alternatywną biografię, obdarzyła swą bohaterkę siłą i energią, jakiej nie powstydziłyby się współczesne liderki. "Wyspa kobiet" nie jest próbą przepisania na nowo/poprawiania historii, z intencją oddania sprawiedliwości tym, które na kartach dziejów są obecne w stopniu niewystarczającym. I choć trudno oprzeć się pokusie, by " Wyspy..." tak nie czytać, warto uwierzyć, że jest jednak w tej opowieści coś więcej. By to uchwycić, trzeba przyjrzeć się wykreowanej przez Groff bohaterce.
Kim jest jej Marie de France? Kłującym w oczy dowodem podważającym niepodważalność obowiązujących w hierarchicznym średniowiecznym świecie zasad. Intruzką, której obcość stanowi siłę. Wielką grzesznicą.
Pierwszym jej grzechem są okoliczności poczęcia - w powieści Groff Marie przyszła na świat w wyniku gwałtu, którego na jej pięknej i hardej matce dopuścił się członek królewskiego rodu Plantagenetów. Marie, nim po śmierci rodzicielki trafi na dwór, gdzie od początku do końca z powodu swej nieokiełznanej natury, kościstości i nadmiernej bystrości umysłu będzie persona non grata, w domu rodzinnym nasiąknie uporem i energią wolnych i samostanowiących o sobie kobiet, którym nic, nawet wyprawa krzyżowa, nie jest straszne.
Kolejnym odstępstwem od czci i wiary - nieokiełznana namiętność i wewnętrzna pasja Marie, owocująca w późniejszych, klasztornych latach wizjami i wielkimi czynami.
Zrozumiałe wydaje się więc, że gdy zostaje skazana na banicję w klasztorze, najpodlejszym i najbardziej oddalonym od królewskich oczu, najpierw jako przeorysza, a potem ksieni uczyni to miejsce jednym z najsilniejszych ośrodków intelektualnych i gospodarczych, z powodzeniem opierającym się chciwym zakusom nie tylko kościelnym, ale i królewskim.
Nie jest to jednak jedyna zasługa Marie. Klasztor, który Marie podniesie z ruiny, z miejsca zesłania drugiej córek, zbyt brzydkich, kalekich, bezczelnych, rozwiązłych, ostentacyjnie wyrażających swą niechęć do instytucji małżeństwa, stanie się ich swoistą enklawą, krainą szczęśliwą... tytułowa wyspą, do której dostępu bronić będzie wywiedziony z wizji labirynt. W tej przestrzeni po wielokroć nie ma miejsca dla mężczyzn. A gdy się pojawiają, czynią same szkody, zaburzają logiczny porządek świata, pozostawiają zgliszcza.
A co z Bogiem? Duchowością? Nie ma Boga, jest bóg - konsekwentnie do końca zapisywany małą literą. Wielka przeorysza do końca pozostaje w konflikcie z narzuconą jej moralnością, wadzi się z definicjami i schematami, których jako reprezentantka instytucji kościelnych powinna przestrzegać. Akceptuje, wydaje się, jeden wymiar boskości, rozumianej jako siłę wewnętrzną, moc wspólnoty, w której każdy czyni to, na czym zna się najlepiej. Dzięki temu bardziej znośnym, dobrym, godnym uwagi i szacunku staje się nasze ziemskie tu i teraz - punkt wyjścia do rozważań o wieczności, nie zaś marna konieczność.
***
Czy czytając "Wyspę kobiet" zbliżymy się do jakiejś prawdy? Jeśli o Marie - nie wiem. Jeśli o marzeniach - zdecydowanie tak. Czy ich realizacja nie wiąże się wszak nader często z pewnego rodzaju koniecznym przekroczeniem? Marie de France wykreowana przez Groff, jakkolwiek ja odczytasz: wizjonerka, poetka, liderka, skandalistka - uwodzi wewnętrznym światłem, determinacją, bezkompromisowością, z jaką godzi poczucie misji i potrzebę bycia wierną sobie. Dość intrygujące. Już choćby dlatego warto poświęcić jej kilka wakacyjnych godzin.
Komentarze
Prześlij komentarz