Byliśmy jak Jaś i Małgosia, ruszyliśmy w czarny las świata. Patti Smith

                                        

 

 Poniedziałkowe dzieci Patti Smith to jedyna w swoim rodzaju baśń. Lubię baśnie, a ponieważ ta posiada dodatkowy walor - charyzmatyczną  bohaterkę,  bez zbędnych wahań daję się uwieść. I nie żałuję. To naprawdę piękna książka - osobista i subtelna, wzruszająca i erudycyjna. Powstała z miłości, przyjaźni i poczucia obowiązku.  Autorka spełnia w ten sposób oczekiwanie wyrażone przez umierającego na AIDS przyjaciela, Roberta  Mapplethorpe'a: Ktoś musi spisać naszą historię, a kto zrobi to lepiej od ciebie, Patti?

      To opowieść o Kopciuszku -  przedziwnej dziewczynie z amerykańskiej prowincji  - wysokiej, chudej, obdarzonej nietypową urodą i jakimś wewnętrznym przyciąganiem. Członkini gangu Piotrusia Pana. Dziwaczne, odstające od reszty zjawisko, w dodatku uwielbiające sztukę i poezję, czemu ostrożnie przyglądają się kochający rodzice. Dziewczyna jest rozmiłowana w  twórczości Artura Rimbaud, uwielbia Picassa. Marzy, by być artystką. Wie, że to jej droga.  Zanim jednak zacznie nią podążać, zajdzie w ciążę z przypadkowo poznanym chłopcem, dziecko – owoc pierwszego razu odda i nigdy go już nie zobaczy, porzuci też studia nauczycielskie. Sporo, by potwierdzić opinię dziwadła i czarnej owcy. Wystarczająco dużo, by chcieć się wyrwać. Wyrusza  w samotną podróż do Nowego Jorku – miasta, które ciągle nie może uwierzyć, że właśnie tu dzieje się, co w muzyce, literaturze i sztukach wizualnych  najciekawsze i  najwartościowsze. Liczy na pomoc znajomych  studiujących tam sztukę. Jedyne, co posiada,  to podarowane przez matkę wiano – perfekcyjnie wyprasowany śnieżnobiały kelnerski uniform i takież  botki.  Kelnerką będzie kiepską, o inne zajęcia trudno, więc stosunkowo szybko przyjdzie jej zmierzyć się z  biedą i głodem – szczególnie doskwierającym dziewczynie obdarzonej galopującą przemianą materii. By ów głód zaspokoić, skłonna jest umówić się na kolację z praktycznie nieznanym facetem. Ona chce się porządnie najeść, on… wiadomo. A gdy sytuacja zaczyna zmierzać w niepokojącym kierunku,  a konkretnie w stronę jego mieszkania,  na placu boju pojawia się wybawiciel i rycerz, a potem kochanek, partner i przyjaciel do końca życia – Robert Mapplethorpe. On też jest outsiderem, czuje się inny, eksponuje i celebruje swoją inność. Podobnie jak Patti, pragnie zostać artystą. Dziewczyna jeszcze tego nie wie,  w tej chwili widzi w nim przede wszystkim szansę na ratunek przed zalotami natręta. Robert udaje jej narzeczonego, nadąsany amant znika, a baśń o Kopciuszku przeistacza się w historię Jasia i Małgosi. Niepojęty przypadek  każe im odnaleźć w sobie idealnych towarzyszy. Rodzi się szczególna więź, naznaczona miłością do sztuki. Patti i Robert  stają się niemal  nierozłączni, niezbędni sobie.  Dwoje urodzonych w poniedziałek dzieciaków o wielkich marzeniach zawiera szczególny sojusz: będą się  przyjaźnić, kochać i wspierać, pomagać sobie, motywować się –  wszystko w imię sztuki. Będą się wzajemnie inspirować. Dbać o siebie i pilnować. Aż świat się na nich pozna.

Były tam „pokusy, wiedźmy i demony, o których nam się nie śniło, ale ( …) też wspaniałość, której nawet w najśmielszych porywach sobie nie wyobrażaliśmy.

Przysiąg złożonych sobie dotrzymają, choć  nie wszystko potoczy się jak w baśni.  Niemożliwa na dłużej okaże się wspólna wędrówka dwojga artystów tak uzdolnionych i wrażliwych, tak autonomicznych. Robert  pogrąża się w mrocznych meandrach własnej osobowości, wyobraźni i seksualności. Jego zdjęcia (spośród wielu dziedzin sztuki wizualnej zdecyduje się ostatecznie na fotografię) ciążą ku nieprzebranej czerni, gęstej od emocji i znaczeń. Patti w  tych artystycznych eksploracjach  czasem towarzyszy, ale coraz częściej  obserwuje ewolucję przyjaciela z oddalenia. Bywa jego muzą,  inspiruje się nim. Lecz las, w który się zagłębia, jest nieco inny, nawiedzany przez zgoła inną muzę. W bezpiecznych przestrzeniach wynajmowanych za marne grosze, które wraz z Robertem za pomocą kilku szmat i gratów znalezionych na śmietniskach przeistaczają w artystyczne atelier – pisze. Pisze, przesiadując w lobby legendarnego Hotelu Chelsea. I  boryka z poczuciem niemożności zakończenia  wiersza, zamknięcia w poezji tego, co w niej kiełkuje. Jej artystycznym coming outem jest nie płyta, lecz tomik poezji pt. Siódme niebo.  Kilka lat później wybrane utwory znajdą się na Horses – debiutanckim krążku Patti Smith and her band.  Autorem pięknego, ikonicznego już dziś okładkowego zdjęcia Patti,  jest oczywiście Robert.

 Patti Smith – poetka, artystka wizualna, wokalistka, matka chrzestna  punk rocka, żywa legenda, obserwatorka i współuczestniczka niejednego  artystycznego wzlotu i upadku właśnie tak stawała się tym, kim jest. W ramionach Roberta, w jego bliskości i oddaleniu. Musiała  o tym opowiedzieć. Stworzyć legendę, napisać  mu epitafium.

 Nikt nie mógł przemówić w imieniu tych dwojga młodych ludzi(…). Mogliśmy to zrobić tylko Robert albo ja. To nasza historia, jak mówił. Odszedł, więc mnie przypadło to zadanie. 

 



Komentarze