"27 śmierci Toby'ego Obeda" - podróż ku siedmiu gwiazdom


1.

Kanada w dość powszechnej opinii to kraina idylliczna, mlekiem i miodem płynąca,  zamożna, wielokulturowa i otwarta dla tych, którzy chcą zacząć wszystko od nowa. 

Jest w tym sporo prawdy, co potwierdza Joanna Gierak-Onoszko, autorka „27 śmierci Toby’ego Obeda”. Wraz z rodziną spędziła w tym kraju dwa lata, bardzo owocne -  zarówno pod względem osobistym, jak i zawodowym. 

Książka, z którą powróciła do Polski, nie jest jednak dla Kanady laurką.

Pracując nad reportażem, wielokrotnie mierzyła się z przeświadczeniem, że otwartość i serdeczność zarezerwowana dla przybyszy, przez lata reglamentowana była dla tych, którzy mieszkali w Kanadzie od zawsze.

Reglamentowanie życzliwości  - cóż za beznadziejne wyrażenie, zbyt eufemistyczne w stosunku do ciężaru emocjonalnego książki i jej celu, jakim jest, najogólniej rzecz ujmując, dekonstrukcja kanadyjskiego mitu. "27 śmierci Toby'ego Obeda" to wstrząsająca opowieść o wielkiej krzywdzie i potrzebie zadośćuczynienia. O dążeniu do pojednania, które zmusza do krytycznej refleksji nad językiem i demaskuje zjawisko zawłaszczenia kulturowego. 

I jest to wreszcie książka, która, jak to ujęła Katarzyna Surmiak-Domańska, pokazuje "duchowe granica zachodniej cywilizacji". 

Pigułka niełatwa do przełknięcia.

2. Szczeliny historii

Lipcowe doniesienia z Kanady raz po raz mąciły wakacyjny spokój odbiorców mediów na całym świecie  - co kilka dni  w sąsiedztwie kolejnej przymusowej szkoły dla ludności rdzennej odkrywano nieoznaczone mogiły dzieci. Porażająca liczba mogił –w jednym miejscu 200, w innym ponad 700. Niektóre dzieci nie miały nawet trzech lat. Grzebano je prosto w ziemi, jak psy – pisała Joanna Gierak-Onoszko.

Przygotowania do kolejnego już Canada Day odbywały się w mrocznym cieniu dziecięcych mogił, w klimacie zdających się  nie mieć końca gniewu i rozgoryczenia ludności rdzennej. 

Z wzbierającą falą żalu Kanada mierzy się od wielu już lat. Kraj próbuje rozliczyć się z grzechami kolonialnej przeszłości. Proces ten nie przebiega jednak gładko. Kanada potyka się, popełnia błędy świadczące nie tylko o braku odpowiednich narzędzi, ale też umiejętności, boryka z deficytem chęci i zrozumienia. Nikt tu nie nagina faktów, niektórym jednak nazbyt łatwo przychodzi łagodzenie ich drażniących konturów za pomocą stwierdzenia "takie to były czasy".

Czego by jednak Kanadzie nie zarzucić, proces pojednania trwa. Padają kolejne przeprosiny, choć nie zawsze z tych najważniejszych ust. Szczeliny historii wypełniają się opowieścią tych, których długo nie chciano usłyszeć.

O czym mówią? Nadają zbrodni imię, pokazują jej dramatyczne i sięgające ponad jedno pokolenie skutki, wskazują winnych i wzywają ich do uznania własnej winy, żądają ukarania sprawców. I zadośćuczynienia.

Kanada stara się wysłuchać tej opowieści z uwagą, choć czasem wolałaby zatkać uszy.

3. Ocaleńcy 

Toby Obed, tytułowy bohater reportażu Joanny Gierak-Onoszko, to postać - symbol. Jest Ocaleńcem. Tak mówią o sobie ci, którym udało się przetrwać koszmar residential school.

Były to szkoły przymusowe, przeznaczone dla dzieci rdzennej ludności zamieszkującej Kanadę (Pierwszych Narodów, Inuitów, Metysów). Finansowane przez władze państwowe, a prowadzone w większości przez duchowieństwo katolickie (60 procent) i protestanckie (40 procent). Pierwsze placówki tego typu powstawały jeszcze w XVIII wieku, ale ich niechlubny rozkwit przypada na drugą połowę wieku XIX-go. Ostatnie przymusowe szkoły zamknięto dopiero w latach 90. XX wieku.

Dzieci, które tu trafiały, często bardzo małe, siłą odrywano od rodziców. Umieszczano je w placówkach na tyle odległych, by utraciły kontakt z rodziną (rodzeństwa często rozdzielano), zapomniały o pochodzeniu, tradycjach i języku, z których się wywodziły. Z dzikusów, jakimi według władz były, miały przeistoczyć się w użytecznych członków nowoczesnego społeczeństwa, pracujących dla jego dobrobytu.

Proces, który kanadyjskie władze, zgodnie z obowiązującym w XIX wieku światopoglądem, górnolotnie nazywały cywilizowaniem, a kościoły zbawianiem duszy, w rzeczywistości oznaczał dehumanizację, niekończący się strach, tęsknotę, choroby, samotność, przemoc, głód, ciężką pracę i przemoc seksualną.

Kanadyjska Komisja Prawdy i Pojednania nazwała działalność tych placówek „kulturalnym ludobójstwem”.

Ostatni uczniowie opuścili mury residential school w latach 90. XX wieku.

Ale to nie do końca prawda. Większość uczniów nigdy ich nie opuściła. Cierpienie, którego tam doświadczyli, ponieśli dalej, pogrążając się w autodestrukcji, powielając schemat przemocy we własnych rodzinach, społecznościach. Krzywdzeni od zawsze, sami krzywdzili.

To dlatego na skargę dzieci katowanych przez własną matkę, ich ojciec odpowiada: "To nie mama, to szkoła."

Dlatego jedna z bohaterek książki, wielokrotnie gwałcona przez kolegów ze szkoły, nigdy nie wniesie przeciwko nim oskarżenia. Byli ofiarami tego samego procederu, nienawiści nauczono ich w szkole.  Bohaterka już jako dojrzała kobieta, decyduje się przerwać łańcuch przemocy.

Niektórzy przetrwali koszmar residential school tylko po to, by znalazłszy się na dnie rozpaczy, wybrać śmierć.

Odsetek samobójstw w Kanadzie jest najwyższy właśnie wśród ludności rdzennej. 

3.*******

Pisząc o dramacie dzieci w residential school, przywołując opowieści Ocaleńców, Joanna Gierak- Onoszko zmierza do czegoś więcej niż dekonstrukcja kanadyjskiego mitu. Poszukuje odpowiedzi na pytanie nie tylko o to, co się w Kanadzie wydarzyło – ale o to, co przyszło potem. Jak działają mechanizmy pozwalające krzywdzić jednych, a rozgrzeszać drugich? Kto i z jakiej przyczyny czynił zło, a kto się na to milcząco godził?

Schemat przemocy, której doświadczały rdzenne dzieci w przymusowych szkołach, poraża. Powszechność tej przemocy odbiera głos. Poczucie bezkarności oprawców pozbawia wszelkich złudzeń.

Mówimy o przemocy wielopoziomowej, usankcjonowanej przez system, zrytualizowanej, usprawiedliwianej i wpisanej w kod kulturowy krzywdziciela, dla niepoznaki zapakowanej w kolorowy, szeleszczący i atrakcyjny papierek wielkiej idei. Kolejna smutna refleksja - wiele czasu potrzeba, byśmy oślepieni urodą opakowania zechcieli je zedrzeć i przyjąć do wiadomości, zmierzyć się z tym, co w istocie  ukrywa.

Ten schemat opisano  i potępiono wielokrotnie w XX wieku. Ale z tą samą łatwością, z jaką potępiono przemoc wobec jednych, zaakceptowano i przyzwolono na nią wobec innych. 

 Nie tylko to we mnie pozostanie. "27 śmierci Toby'ego Obeda" nie jest jedynie dokumentem przemocy. Bardziej  opowieścią o odwiecznej ludzkiej potrzebie przecięcia jej niszczącego kręgu. Drogowskazy są jasne i czytelne:

Zadzieram głowę. Patrzymy z Henrym na jedną konstelację. Ja widzę w górze wóz i dyszel. Henry widzi siedem przykazań: wiedzę, miłość, pokorę, szczerość, odwagę, szacunek i prawdę.

W czasie naszej podróży Henry Pitawanakwat podaruje mi wszystkie gwiazdki z nieba.

W drogę zatem. 



 

Komentarze