To jednak intymna rzecz, ta literatura

Wśród moich lektur króluje ostatnio "Lalka".  Muszę ją sobie przypomnieć, zanim na kilka tygodni  stanę się dla moich mniej lub bardziej zorientowanych uczniów przewodnikiem po tym świecie. Jest to powieść, która angażuje na wielu poziomach i pochłania  - o ile jesteś na to, czytelniku, gotowy, na więcej niż kilka wieczorów. Powieść pełnokrwista, obfitująca w postacie tak napisane, że można coś do nich poczuć (od fascynacji do odrazy) i wydarzenia usytuowane na panoramicznym tle społecznym, historycznym i kulturowym.
  Sięgając po "Lalkę" uświadomiłam sobie, jak rzadko w ogóle czytam powieści. To gatunek tak niezgodny z duchem naszego rozpędzonego świata, wymagający od czytelnika swoistego poświęcenia,  stworzenia czegoś w rodzaju czytelniczego rytuału. Dlatego, choć stanowi kwintesencję literatury, odkładam powieść na czasy spokojniejsze - wakacje, choroby. 
(Rekonwalescencja z powieścią na podorędziu -  to dopiero temat.  Na zupełnie inny dzień i  odrębny wpis.)
"Lalka" nadal, w moim odczuciu, ma czytelnikowi sporo do zaoferowania. 
Nie obawiajcie się jednak, nie będę tutaj analizowała powieści Prusa - w tej kwestii wyżyję się wkrótce w szkole. Dziś nie o treść książki  mi  idzie, lecz o samo jej czytanie. 
 Czytam tę "Lalkę" po raz już nie wiem który. Kiepsko to świadczy o mojej pamięci, ale cóż - muszę.  Zauważam w tej materii znaczne ubytki, które ujawniają się zresztą nie tylko w kontekście lektur. Pewne tematy wydawało mi się, tworzą tak wyraziste ścieżki na  twardym dysku mojej pamięci, że nic nie może im zaszkodzić, a jednak.
 ( Powtarzam się, wiem...) 
Ale o tym też nie chciałam pisać. 
Przygotowując się do lekcji, korzystam z  książki zakupionej przed kilkunastoma laty. Jest to dość popularne wśród uczniów wydawnictwo. Miękkie okładki, w zestawie obowiązkowo streszczenie, indeks cytatów i inne atrakcje ułatwiające czy wręcz zastępujące lekturę. Na okładce, poza kiepską grafiką ( wszystkie ilustracje w tym wydaniu są równie słabe, jakby skopiowane z zeszytów zdesperowanych i znudzonych uczniów, dla których frustracji ujściem stała się karykatura) widnieje informacja "specjalna czcionka sprzyjająca lekturze". Oczywiście mamy tu do czynienia z ironią - rozmiar czcionki tak naprawdę stanowi akt zemsty na polonistkach/ polonistach. Jakby to oni, szeregowi żołnierze systemu oświaty, wybierali lektury obowiązkowe.  
Czcionka jest wyjątkowo mała, a każda strona nabita tekstem do niemożliwości. Manewr z czcionką miał być zapewne ukłonem w stronę uczniów posiadających jeszcze w miarę dobry wzrok ( chociaż z tym po roku nauki zdalnej może być krucho), narażonych za to - wobec obszerności niektórych lektur -  na kontuzje kręgosłupa. Zamiast taszczyć do szkoły dwa tomy, niosą jeden. Że mniej poręczny, to już inna sprawa. Książka jest przeraźliwie gruba, a przez miękkość okładek podatna na różnego rodzaju odkształcenia. Ale cóż, nie forma jest tutaj najważniejsza, lecz zawartość. Arcydzieło, które możesz kupić za kilkanaście złotych. 
Taki sposób potraktowania powieści Prusa ( i innych lektur) każe mi nieco inaczej spojrzeć na sam przedmiot, jakim jest książka. Z pewnością i wy słyszeliście wielokrotnie, że  jest swoistą świętością - nie powinno się po książkach ( chyba że są to podręczniki)  pisać, zaginać rogów stron czy, nie daj Boże, czegokolwiek wyrywać. 
Wydanie "Lalki", z którym teraz pracuję - bardziej  broszurowe niż  książkowe, bardziej przedmiot niż artefakt, od początku prowokowało mnie do wykonywania rożnych okołolekturowych harców. Mieni się więc na różowo,  żółto  i pomarańczowo. Pełno  w nim zakreśleń, komentarzy i sklerotek. Jedne karteczki już trochę wyblakłe, inne zaś zapisane  niby moim, a jakby nie moim charakterem pisma. Niby ta sama czytelniczka, a jednocześnie wielogłos.
 Wszystkie te notatki tworzą drugą, alternatywną opowieść, którą, w co wierzę, niejeden autor chciałby poznać. Jedną z wielu opowieści nawarstwiających się na marginesach jego dzieła, które jednakże w momencie oddania  go w ręce czytelnika stało się  własnością wspólną.
Historia spisana na marginesach mówi o barowaniu się już nie autora, lecz czytelnika z powieścią,  dojrzewaniu z nią i nabieraniu znaczeń.
Jakie są moje notatki? Kolorowe, to już wiecie. Bliskie mi i obce, jakby spisane ręką nieznanej osoby. Banalne ( Wokulski - romantyk, Izabela - oziębłość) i ekstrawaganckie - wykrzykniki długie na trzy centymetry, zanotowane ołówkiem, poprawione długopisem i jeszcze, dla dobitności, żółtym markerem. "Ważne" albo "To, to to!!!". Albo "zupełnie jak u..." ( nazwisko innego autora bądź bohatera rozmazane,  zauważona niegdyś analogia pozostanie już na zawsze tajemnicą). 
W książce jest kilka zakładek - dlaczego? Czy oznaczają miejsce, na którym przy ostatniej lekturze się zatrzymałam? Może jakieś znalezisko, ważny moment, motyw?
Pytania można by mnożyć - nie tylko o samą "Lalkę", lecz również o to, kim byłam, czytając  ją w taki, a nie inny sposób?
Dlaczego nie uznałam za stosowne notatek tych usunąć? 
Może dlatego, że mam słabość do zapisków na marginesie. Zresztą nie tylko swoich. I tak, jak lubię czytać przypisy, których świadomość pozwala mi jeszcze bardziej uczestniczyć w procesie myślowym autora, z tą samą przyjemnością (a może wścibstwem?) wczytuję się w cudze zakreślenia i wykrzykniki. Znajduje je niekiedy na marginesach książek wypożyczonych z biblioteki. Zdarzyło mi się przeglądać pozycję, którą kilka lat wcześniej czytała pewna znana mi, wybitna polonistka. Strony książki szeleściły od znaczeń - nie tylko odautorskich, ale też od komentarzy i podkreśleń tej, jak się okazało, niezwykle wnikliwej czytelniczki. Notatki sporządzone wyjątkowym charakterem pisma nadawały książce naukowej swoistego piękna i artyzmu, stały się wręcz  integralną jej częścią.
  Być może publikacja stanowiła prywatną własność polonistki, a po wnikliwej lekturze stała się niepotrzebna, bo tak dobrze znana? Jak to często w przypadku podręcznych księgozbiorów polonistycznych bywa, musiała  ustąpić miejsca rzeczy innej, nowej? Tym sposobem trafiła do szkolnej biblioteki, a ja ją tam odnalazłam. Choć właściwie odnalazłam już nie jedną, lecz dwie opowieści. Albo opowieść zupełnie inną. 
Autorka notatek, nie usuwając ich, zaprosiła mnie do nieformalnej, funkcjonującej poza czasem i przestrzenią wspólnoty przeżyć, a ja to zaproszenie z całą zachłannością przyjęłam.
***
Bywa też, że ktoś znajomy wypożyczy mi swoją prywatną książkę. To bardzo delikatny temat, taka sytuacja zdarza się niesłychanie rzadko.
 Rozumiem ludzi, którzy nie lubią pożyczać książek. Literatura to bardzo intymna rzecz.
Ale bywa, że  ktoś jednak przełamie się i pożyczy. A ja na pierwszej stronie  znajduję dedykację... 











Komentarze