Jaki jest pożytek z istnienia czarnych dziur?

Nie za wiele wiem o czarnych dziurach. Ich idea wydaje mi się intrygująca, ale nie do ogarnięcia ( tylko i wyłącznie z braku chęci ;)). Sama z siebie nie sięgnęłabym po książkę o podobnej tematyce, no ale tak się złożyło, że pewną pozycję poleciła nasza ulubiona pilska bibliotekarka. Wstyd nie przeczytać - pani wprawdzie nie odpytuje z lektur ( tak jak pani Kamila z trzcianeckiej biblioteki, dawno temu), ale z pewnością będzie ciekawa opinii. I co? Nie żałuję.  Powieścioporadnik Michelle Cuevas Jak hodować i karmić domową czarną dziurę czytałam i oglądałam (bo rzecz jest ciekawie przez autorkę zilustrowana) z Krzysiem, wieczorami, na drugim poziomie piętrowego łóżka, kawałek po kawałku - i były to chwile bardzo przyjemne.  

  Czarna dziura  oczywiście odgrywa w tej historii rolę kluczową. Pochłania wszystko jak leci, na przykład chomika o wdzięcznej ksywie Śmierdzący Ciapek. Znikają weń arcyobciachowe szeleszczące, świecące i kompromitujące na wieczność swetry - prezenty od ciotki Celeste. Pożera krasnale ogrodowe należące do szurniętej sąsiadki, pani Nimbus. Przepada w niej również główna bohaterka książki - dosłownie i w przenośni, bo zapomniałam ją przedstawić. A jest to jedna z najbystrzejszych dziewczynek, z jakimi miałam ostatnio do czynienia w literaturze dziecięcej. Stella Rodriguez  ma lat jedenaście i jak mało kto zna się na czarnych dziurach i na kosmosie. Marzy o tym, by spotkać się z Carlem Saganem i przekazać mu swoją propozycję dźwięków na złotą płytę, którą sonda Voyager zabierze  w kosmos ( jest rok 1976) jako swoistą deklarację przyjaźni i otwartości ludzkości względem  innych cywilizacji. Do spotkania ze słynnym astronautą nie dochodzi, ale wyprawy nie można uznać  za całkiem nieudaną.  W drodze powrotnej z NASA do dziewczynki przyczepia się czarna dziura i jest to początek dość osobliwej, ale też ważnej relacji.  

 Jeszcze słówko o Stelli - jest nie tylko bardzo bystra, ale też bardzo smutna. Niedawno zmarł jej tata. Strata ogromna, nie do zaakceptowania - nie tylko przez nią. Po swojemu tę historię przeżywa Cosmo - młodszy brat. Tata był kimś więcej niż tatą - przyjacielem, przewodnikiem, autorytetem, autorem niezliczonej ilości anegdot, powiedzonek, posiadaczem zabawnych przyzwyczajeń. Rozumiecie więc, że takiej straty nie da się nazwać - raczej obchodzi się ją  dookoła, zataczając coraz większe okręgi i udaje, że wszystko jest w porządku. Kiedy więc Stellę dopada czarna dziura, dziewczynka dostrzega w tym pewną szansę. A gdyby tak  ją oswoić? A potem pozwolić pochłonąć coś więcej niż parę dziurawych trampek? Pozbyć się wszystkiego, co nielubiane, przykre, denerwujące? Wszystkiego, co przypomina o Nim i powoduje ból? Rozpoczyna się proces udomawiana niezwykłego "zwierzątka",  wedle rad zaczerpniętych z podręcznika układania... psów.  Jak się jednak domyślacie, podopieczny nie do końca poddaje się tresurze, a proces pochłaniania wymyka się spod kontroli i nie tyle wygładza kanty smutnego świata Stelli i Cosmo, co go deformuje. Kiedy  więc w czeluściach czarnej dziury ginie bezimienny pies ( bezimienność chroni przed przywiązaniem), dziewczynka musi podjąć dramatyczną decyzję. Nie ma co - trzeba dać się pochłonąć. Poddać spaghetyfikacji. Ratować... Pytanie tylko, kogo bardziej - psa czy siebie?

Szczegółów podróży w głąb czarnej dziury oczywiście nie zdradzę. Zapewniam jednak, że jest to wyprawa jak się patrzy - jest załoga, środek transportu, są zewnętrzne przeszkody, które należy pokonać, obcy, z którymi trzeba się zmierzyć lub dogadać. Wszystko to i tak okaże się pestką w porównaniu z tym właściwym, wewnętrznym przeciwnikiem - tęsknotą i samotnością. Finał przynosi pokrzepienie, ale nie  zakleja słodkością i sentymentalizmem. 

Jedno z pytań, jakie Cosmo zadaje Stelli, niepocieszonej po wizycie w NASA, dotyczy smutku. Czy na złotej płycie są też dźwięki kojarzące się ze smutkiem? Odpowiedź brzmi "nie" i zdaniem rodzeństwa jest to i zrozumiałe, i dziwne. Bo wiadomo, łatwiej polubić kogoś, kto jest bez przerwy wesolutki. Niby wiemy, że nie jest to możliwe, ale co szkodzi poudawać. Myślę więc o  Jak hodować i karmić domową czarną dziurę  jako o książce, która przywraca smutkowi należne miejsce w naszym życiu. Jako o książce o miłości i tęsknocie,  stracie i  poczuciu pustki. 

 Ale nie przesadzajmy. Bo moi drodzy, tyle było wzruszeń, ile śmiechu. Nie jest to książka ponura. Wręcz odwrotnie, skłaniająca do śmiechu, chichotu, nieopanowanego rechotu. Tak zabawnych opisów   smrodu już dawno nie czytałam. A te brukselki... nie , nie mogę Wam więcej zdradzić.

Bo to chyba jest tak, że żałoba zawsze ma awers - potrzebę cieszenia się życiem. Może na pierwszy rzut oka niestosowną, a jednak obecną i domagającą uznania. Właśnie za to lubię książki dla dzieci - ich bohaterowie przeżywają po swojemu, nikt nie wymaga od nich heroizmu i dostojności. Zgrywać się, udawać zaczynamy jako dorośli.  A przecież nigdy nie jest tylko smutno albo tylko wesoło. W życiu codziennym patos bezszwowo łączy się z trywialnością -  i bardzo dobrze, że tak jest. 

Nie potrzeba poradnika o hodowli czarnych dziur, żeby to sobie przypomnieć. Ale żeby utrwalić - jak najbardziej.

 


Komentarze