Z Iwoną historia jest taka – dawno, dawno temu, jeszcze w czasach licealnych trafiłam do grupy teatralnej działającej przy Trzcianeckim Domu Kultury. Prowadziła ją śliczna młoda dziewczyna, którą rozpierała twórcza energia. Nic nie było w stanie ugasić jej entuzjazmu. Nie było ekscesu, którego nie potrafiłaby wybaczyć niesfornym podopiecznym. Drugą szansę dawała nawet, gdy robili takie oto numery: „Niestety nie wystąpię w tym przedstawieniu, bo muszę zaliczyć fizykę.” A wszystko już zaplanowane, publiczność przedszkolna karnie siedzi na malutkich krzesełkach i zaciska piąstki w oczekiwaniu na amatorską trupę aktorską. Przedstawienie oczywiście odbyło się, znalazło się zastępstwo – grupa słynęła z dużej gotowości do improwizacji, która nie raz i nie dwa ratowała z opresji wynikającej z niedoborów pamięci. Wspominam tę sytuację bez dumy, żeby było jasne - tylko i wyłącznie ku przestrodze! I żeby uwypuklić szlachectwo charakteru mojej bohaterki! Bo to ja wykręciłam jej ten żałosny numer. Ale to wszystko przez fizykę i paniczny lęk przed fizyczką odpytującą metodą ping pong. To dlatego przedmiot ten zaliczałam w ostatnim możliwym terminie. Lęk przed fizyką oswoiłam dopiero podczas studiów, kiedy to poznałam całą kompanię fizyków i astronomów, w tym mego męża. No a teraz dodatkowo bardzo przyjaźnię się z pewną fizyczką.
Wracając do Iwony - jak ona znosiła to nasze nieustanne fedrowanie niezbyt przecież grubego portfela, gdy podczas płacenia za herbatki w pobliskiej kawiarence, a spijaliśmy je dwa razy w tygodniu, nie pamiętam, ilu nas było, pięcioro, sześcioro może, zawsze okazywało się to samo, że …
Ta niewiele starsza od nas dziewczyna była pierwszą dorosłą, która nieco nieokrzesanym, nieco zagubionym młodym ludziom dawała bezwarunkową akceptację i sympatię. Sporo ją to pewnie kosztowało, ale chyba nie umiałaby inaczej. Jej postawa względem nas to łączenie niemożliwego – uspokajała zagubione dusze, ciężko poranione przez pierwsze miłości, skonfliktowane z nic nierozumiejącymi starymi, nadwątlane przez niewrażliwych na naszą wyjątkowość belfrów. I motywowała - wiem, że potrafisz, udowodnij to sobie, innym. Puszczała na głębsze artystyczne wody, leczyła rany po małych i większych klęskach, których przyczyn nie upatrywała w lenistwie i braku systematyczności. I nigdy, przenigdy nie wątpiła w urodę, talenty, umiejętności.
A potem, po wielu latach, zostałyśmy koleżankami z pracy i współpracowałyśmy w stowarzyszeniu. Ze zdumieniem wtedy odkryłam, że w swoim podejściu do młodzieży nie zmieniła się nic a nic. Ona po prostu taka jest – serdeczna, empatyczna, zawsze daje drugą, trzecią… piątą szansę.
To jest moja opowieść o Iwonie, ona zaś za chwilę przedstawi się nieco inaczej. Czytelniczo. Spośród osób, które znam, jest jedną z tych, które czytają najwięcej. Czyta zupełnie co innego niż ja. Jest wielbicielką sag z historią w tle, a zwłaszcza twórczości Kena Folleta. Podczas krótkiego, przypadkowego spotkania na trzcianeckiej plaży udało mi się usłyszeć co nieco o jej lekturach, trochę też dopowiedziała w krótkiej ankiecie. Być może zachęci Was do sięgnięcia po jakąś książkę lub zainspiruje do lekkiego czytelniczego skoku w bok, jak mnie ( jedną z opisanych przez nią książek właśnie sobie z przyjemnością, wakacyjnie podczytuję).
Mam też nadzieję, że spotkanie z Iwoną - wielbicielką Folleta, będzie pierwszą z wielu konfrontacji z innymi wielbicielami książek.
Kim jesteś?
Dziewczyną w sile wieku, ze sporym życiowym doświadczeniem. Humanistką, która uwielbia biologię, geografię, fizykę i astronomię. Podziwiam kunszt natury. Nienawidzę głupoty i bezinteresownej nieżyczliwości.
Co
teraz czytasz?
Na kolejne urodziny dostałam w prezencie od dziewczyny syna Ósme życie Nino Haratischwili. Ogromne zaskoczenie. Jest to niezmiernie wciągajaca historia rodziny gruzińskiego fabrykanta czekolady. To opowieść o rodzinie na granicy : na granicy kontynentu – Europa – Azja, na granicy wieków XIX i XX, nocy i dnia – czas pokoju i Rewolucji Październikowej. W końcu też na granicy ludzkiej wytrzymałości. Bo ile może znieść człowiek, gdy wyrwie mu się „serce”? A wszystko to na tle burzliwej historii, wobec której pojedynczy człowiek jest tylko łupiną na oceanie. Przez karty książki co jakiś czas przewija się tajemnica rodu - receptura na gorącą czekoladę, która uzależnia. Historia zaczyna się na początku XX-go wieku, a kończy w latach 90-tych. Jeżeli ktoś lubi folletowską narrację, to gorąco polecam. Dużo czytania, dwa tomy, każdy ponad 500 stron.
![]() |
Dodaj podpis |
Odpoczywasz,
czytając?
Tak, ale najlepiej czyta mi się poza domem na wakacjach, w obcych miejscach.
Jaka
książkę poleciłabyś jako obowiązkową lekturę młodym ludziom?
Niebezpieczna fortuna Kena Folleta – bardzo nieoczywista powieść o tym, że każdą porażkę można przekuć w sukces. Marzenia to kompilacja pracy, uporu i wytrwałości. Piękny język, fantastyczna historia.
Książka
życia?
Listy z Ziemi Mark Twain
Największa
czytelnicza niespodzianka?
Marzenia i tajemnice Danuta Wałęsa
P.S. Mogłaby dopowiedzieć ciut więcej o tych dwóch ostatnich książkach, prawda?
Komentarze
Prześlij komentarz