Pierwsza polska studentka, jak głosi legenda, miała na imię Nawojka. Był rok
1414, a ona przyodziana w chłopięce szaty przekroczyła mury krakowskiej akademii. Pragnęła zrealizować
marzenie o edukacji na poziomie wyższym, który to przywilej nie przysługiwał kobietom
nie tylko wówczas, ale jeszcze przez
kilka wieków. Podobno zdemaskowano ją dopiero, gdy przywdziała
bakalarską togę. Trafiła przed sąd biskupi, a od stosu uratowały dziewczynę
tylko doskonałe opinie akademickich profesorów. Za karę odesłana została do klasztoru.
I nie było to wcale takie złe
rozwiązanie – żeńskie zgromadzenia stanowiły podówczas prawdziwe enklawy wolności, dawały możliwość rozwoju ambitnym dziewczętom (głównie szlachciankom), nieskorym do małżeństwa lub podług ówczesnej miary – za starym na nie. Ciężką pracą i wytrwałością charakteru Nawojka przymusowe zesłanie przekuła w sukces i ostatecznie została matką
przełożoną klasztoru. Nie tylko dowiodła
wybitnych zdolności, ale przy okazji
utarła nosa średniowiecznym mizoginom w stylu Majmonidesa, postrzegającym
kobietę jako byt „niedoszły i niewydarzony”.
Wracając do historii kobiecego
studiowania na miejscowych uczelniach ( bo na zagranicznych Polek już sporo),
szlaki przecierały Jadwiga Sikorska,
Janina Kosmowska i Stanisława Dowgiałło. Tym razem obyło się bez męskich
portek. W 1894 roku jako pierwsze zostały przyjęte do Studium Farmaceutycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wchodząc na
zajęcia z chemii nieorganicznej spodziewały się wszystkiego – gwizdów, tupania,
a nawet obrzucania jajami, jak to miało miejsce czterdzieści lat wcześniej w
Zurychu, gdy tam w akademickich ławach zasiadła pierwsza kobieta. Westchnienia i szuranie nogami wprawdzie były,
ale jedyny student, który wstał, uczynił to, by pomóc paniom zdjąć okrycia.
W 1911 roku podobnego do Nawojki bezeceństwa dopuściła się Zocha
Stryjeńska, która podając się za mężczyznę rozpoczęła naukę na monachijskiej
akademii sztuk, ciągle jeszcze zamkniętej dla kobiet. W swoim stylu – awanturniczo, niekonwencjonalnie
i nad! - wkroczyła na wymarzoną artystyczną drogę. Nie obyło się bez skandali
(rozwód, zamknięcie Stryjeńskiej przez męża w szpitalu psychiatrycznym). Z
takim temperamentem w nieprzywykłym do podobnych kobiet świecie trudno było godzić dwa najważniejsze, a często sprzeczne żywioły – rodzinę (Angelika
Kluźniak w kapitalnej biografii artystki „Diabli nadali” podkreśla – pieniądze,
pieniądze, pieniądze, rodzina musi godnie żyć) i sztukę. Z żadnego nie mogła i
nie chciała zrezygnować.
Oto w jak zacnym towarzystwie ( oczywiście
poza moimi trzema muszkieterami) świętuję Dzień Kobiet. A wymieniłam zaledwie
kilka spośród wielu fascynujących bohaterek książki Brakująca połowa dziejów. Krótka historia kobiet na ziemiach
polskich Anny Kowalczyk, z rewelacyjnymi ilustracjami Marty Frej.
Jest to pozycja dość lekka i przyjemna w lekturze, w sam raz na taki przerywany różnymi
przyjemnościami dzień. Jest to też książka prawie niemożliwa, autorka podejmuje
się bowiem szalonego zadania - przedstawienia historii polskich kobiet od
początków naszej państwowości do współczesności. Kompozycyjnie przekłada się to
na serie portretów, ułożonych według klucza tematycznego: Pierwsze kobiety – Prawa kobiet –
Religia – Edukacja – Praca – Sztuka – Wojna i bunt – Polityka – Dlaczego nie
znamy historii kobiet?
Wielość bohaterek, bogactwo
tematów, przyznajcie – na zaledwie czterystu stronach. Skrótowość byłaby zarzutem, gdybyśmy mieli do
czynienia z pozycją stricte naukową.
Potraktujmy Brakującą połowę dziejów tak, jak o to prosi autorka:
„Jest to więc książka –
zaproszenie. Do odkrywania historii własnych przodkiń – i tych złączonych z nami
więzami krwi, i tych, z którymi łączy nas tylko i aż to miejsce na Ziemi, w
którym przyszło nam żyć(…).”
Komentarze
Prześlij komentarz