"I tak dowiedziałem się, że umrzeć znaczy polecieć do nieba bez samolotu i że nie ma tam miejsca ani dla gęsi, ani dla dzieci."
Dopiero co otarłam ostatnią łzę i stłumiłam westchnienie, przepełnione smutkiem i błogim spokojem jednocześnie. Tego koktajlu emocjonalnego, zaskakującego może jednych, a dla drugich zwyczajnego, doświadczyliśmy z Krzysiem dzięki niezwykłej książeczce "Mój dziadek był drzewem czereśniowym" Angeli Nanetti, wydanej przez Naszą Księgarnię, w tłumaczeniu nie byle kogo, tylko Jarosława i Magdalenę Mikołajewskich, wybitnych propagatorów literatury i kultury włoskiej. Nigdy bym jednak nie doceniła ich translatorskiego kunsztu, gdyby nie zjawiskowa zupełnie oprawa graficzna książki. Ona to bowiem sprawiła, że "..drzewo..." na bibliotecznej półce wypatrzyłam i zabrałam do domu. Okładkę, którą i Wy możecie podziwiać (poniżej) oraz
książkowe ilustracje stworzyła Anastazja Stefurak.
No a teraz słówko o samej historii. Narratorem jest tu kilkuletni Antoś, mieszkający w dużym mieście wraz z mamą i tatą. Chłopiec ma czworo dziadków - dwoje z nich mieszka w tym samym domu; Antoś spotyka ich co najmniej cztery razy dziennie - i to by było na tyle, jeśli chodzi o ich wzajemne relacje. Drudzy dziadkowie - Teodora i Oktawian, rodzice mamy, mieszkają na wsi. To im zasadniczo poświęcona jest historia opowiedziana w książce. Mimo iż widują chłopca rzadko, budują z nim niezwykła więź. Na czym opartą? Długo by wymieniać - są tu ciepło i miękkość babci, okrągłej jak na babcię przystało, jest i kogel mogel kręcony codziennie rano przez dziadka, z odrobiną zakazanego dzieciom wina. Jest bardzo mądra gęś Celestyna, mądrzejsza od niejednego psa, a zwłaszcza od niejakiego Floppiego. Jest wreszcie tytułowe drzewo czereśniowe - Felicjan, zasadzone przez dziadka tuż po narodzinach mamy Antosia. Towarzysz najpierw jej, a potem Antosiowych dziecięcych zabaw, pod którym dziadek w chłodne wczesnowiosenne noce rozpala ognisko, by ocalić delikatne zawiązki kwiatów.
Jednak nie jest to opowieść sielankowa. Dziadkowie, nawet ci najwspanialsi starzeją się, chorują, umierają, zostawiając drugą osobę w nieutulonym żalu, tak wielkim, że aż odbiera chęć do życia... Czasem przeistaczają się w dzieci, próbują wspinać na drzewa, a wtedy trafiają do smutnych domów. Pozostali dorośli próbują jakoś ów świat uporządkować, co niestety albo po prostu - przerasta ich, wymyka się, komplikuje. I nikt nie ma o to pretensji, nawet Antoś, który obserwuje sytuację z wrażliwością i intensywnością dziecka. Wchodząc we własne życie poprzez życie innych, jak to trafnie ujął Jarosław Mikołajewski - oswaja się ze stratą jako jego integralną częścią.
Czytanie tej książki z moim sześcioletnim synkiem zapamiętam na długo - zdarzyło się nam przerywać lekturę, dyskutować o zachowaniu dziadka, komplikujących się relacjach rodziców Antosia. Ich wybory nie zawsze były łatwe do zaakceptowania. A jednak nie ma w tej historii niczego, czego bym nie chciała mu opowiedzieć, wręcz odwrotnie - opowiadać dalej.
No a teraz słówko o samej historii. Narratorem jest tu kilkuletni Antoś, mieszkający w dużym mieście wraz z mamą i tatą. Chłopiec ma czworo dziadków - dwoje z nich mieszka w tym samym domu; Antoś spotyka ich co najmniej cztery razy dziennie - i to by było na tyle, jeśli chodzi o ich wzajemne relacje. Drudzy dziadkowie - Teodora i Oktawian, rodzice mamy, mieszkają na wsi. To im zasadniczo poświęcona jest historia opowiedziana w książce. Mimo iż widują chłopca rzadko, budują z nim niezwykła więź. Na czym opartą? Długo by wymieniać - są tu ciepło i miękkość babci, okrągłej jak na babcię przystało, jest i kogel mogel kręcony codziennie rano przez dziadka, z odrobiną zakazanego dzieciom wina. Jest bardzo mądra gęś Celestyna, mądrzejsza od niejednego psa, a zwłaszcza od niejakiego Floppiego. Jest wreszcie tytułowe drzewo czereśniowe - Felicjan, zasadzone przez dziadka tuż po narodzinach mamy Antosia. Towarzysz najpierw jej, a potem Antosiowych dziecięcych zabaw, pod którym dziadek w chłodne wczesnowiosenne noce rozpala ognisko, by ocalić delikatne zawiązki kwiatów.
Jednak nie jest to opowieść sielankowa. Dziadkowie, nawet ci najwspanialsi starzeją się, chorują, umierają, zostawiając drugą osobę w nieutulonym żalu, tak wielkim, że aż odbiera chęć do życia... Czasem przeistaczają się w dzieci, próbują wspinać na drzewa, a wtedy trafiają do smutnych domów. Pozostali dorośli próbują jakoś ów świat uporządkować, co niestety albo po prostu - przerasta ich, wymyka się, komplikuje. I nikt nie ma o to pretensji, nawet Antoś, który obserwuje sytuację z wrażliwością i intensywnością dziecka. Wchodząc we własne życie poprzez życie innych, jak to trafnie ujął Jarosław Mikołajewski - oswaja się ze stratą jako jego integralną częścią.
Czytanie tej książki z moim sześcioletnim synkiem zapamiętam na długo - zdarzyło się nam przerywać lekturę, dyskutować o zachowaniu dziadka, komplikujących się relacjach rodziców Antosia. Ich wybory nie zawsze były łatwe do zaakceptowania. A jednak nie ma w tej historii niczego, czego bym nie chciała mu opowiedzieć, wręcz odwrotnie - opowiadać dalej.
Poruszyłaś ważny temat. Pamiętam, jak mój syn pytał, co się stanie, kiedy ja "umarnę", czy nadal będę jego mamusią i gdzie wtedy właściwie będę. Miał tylko kilka lat, ale jego zawsze interesowały trudne zagadnienia. I wiesz co, nie zbywałam go nigdy. Na miarę jego wieku rozmawiamy o różnych rzeczach. Śmierć blisko niego pojawiła się najpierw, gdy umarła jego pierwsza świnka morska, potem umarł dziadek, pół roku później drugi (obaj bardzo ważni w jego życiu). To było stosunkowo niedawno, a on był w szóstej klasie i bardzo to przeżył. Widział chorujacych, odchodzących dziadków i rozumiał, że niedługo ich nie będzie obok niego tak fizycznie. To trudne, ale uważam, że nie powinno się dzieci w głupi sposób oszukiwać, że ktoś wyjechał albo nie ma czasu, dlatego nie można go odwiedzić. Dzieci nie są głupie i wyczują, że coś tu zwyczajnie nie gra.
OdpowiedzUsuńO matko, rozpisałam się. Chyba mnie natchnęłaś... A wiesz, jak to się wówczas kończy ;)
Dziękuję za wnikliwy komentarz.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń