Wyjeżdżając na wakacje z rodziną i na dodatek do rodziny, gotuję się na czytanie w warunkach
ekstremalnych. Wrzucam do torby
specjalne na te okazje książki, takie z serii na pięciominutowe sesje, na niski poziom
skupienia, na chwilę przed snem. Ale nie romanse! Otóż ja romansów prawie nie czytam, chyba że takie w stylu
„Anny Kareniny”. A dlaczego ich nie czytam, to już temat na inną opowieść , taką pt. „Jak starszy brat zepsuł
mój dziewczyński gust”.
Wracając do tego, co pojechało ze mną na Warmię i Podlasie… Jakoś
tak wyszło, że świadomie bądź nie urządziłam sobie prywatne wakacyjne obchody
stulecia nadania praw wyborczych kobietom w Polsce. I że świadomie bądź nie,
zabrałam tylko kobiece historie. Ziemskie i poza.
Zacznę
od książeczki Anny Dziewit Meller „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w
spódnicy”, którą zaplanowałam przeczytać już kilka tygodni temu, w ramach
poszukiwania pomysłu na, co tu dużo mówić, lekcje! Stasię Bozowską wszak trzeba
jakoś wesprzeć, bo inaczej – mimo reprezntowanych przez siebie wartości - ugrzęźnie w towarzystwie Zoś, Telimen i innych
drugo- lub trzecioplanowych bohaterek lektur (na palcach
jednej ręki można zliczyć dziewczyny- główne bohaterki lektur szkolnych, a już bohaterek ciekawych, barwnych, żywych, do przemyślenia … ze świecą szukać!).
Na szczęście czasy są dla dziewczyn lepsze. Na rynku
wydawniczym pojawiło się kilka zagranicznych zbiorów opowieści o przebojowych babkach:
artystkach, polityczkach, pilotkach etc.,
pięknie zilustrowanych, emanujących przekazem o mocy kobiet, oczywiście odpowiednio do wieku czytelniczek sformułowanym.
„Damy, Dziewuchy, Dziewczyny ” to jedna z
pierwszych polskich książek tego typu, adresowana do młodych czytelników. Książka przybliża postacie kilkunastu wyjątkowych Polek, nietuzinkowych i wartych naśladowania, ale dotąd mało znanych lub nieznanych prawie w ogóle. Opowiada o nich Anna Henryka Pustowójtówna - uczestniczka
powstania styczniowego, a przy okazji posiadaczka piekielnie trudnego w
odmianie nazwiska. Bohaterki jej gawęd pochodzą z różnych czasów, są to m.in. dziesięcioletnia
królowa, himalaistka, pierwsza polska chirurżka (a
tak!), superszpiegini, architektki odbudowujące powojenną Warszawę. Łączy je odwaga
w przełamywaniu ograniczeń ( oczywiście na miarę czasów) i niezłomna wiara we
własne możliwości. Są świetne zarówno jako artystki, jak i jako inżynierki.
Mają wyraziste osobowości i temperamenty o mocy porządnych silników. Starają
się żyć po swojemu, buntują przeciwko schematom, w które wtłaczają je społeczeństwo i czasy, ze wszystkimi
pozytywnymi i negatywnymi tego skutkami.
Tak przecież w wielkim skrócie można zinterpretować decyzję jednej z bohaterek,
która pewnego dnia pali wszystkie swoje suknie i przeistacza się w mężczyznę…
Książeczkę polecam wakacyjnie, bo jak dzieciaki wrócą do szkoły, zostaną obarczone taką ilością lektur obowiązkowych, że zabraknie czasu na wszystko ponad, a zwłaszcza na jakieś feminizmy. Myślę, że całkiem się nadaje na wieczorne pogaduchy matek z córkami o życiu i o marzeniach. Właśnie, polecam ją zwłaszcza mamom. Żeby nie było, tatusiom
też. Tym, którzy kibicują córkom w ich najśmielszych
poczynaniach i tym, którzy boją się, że wiatr przygody zepsuje ich pięknie ułożone fryzury i nie znajdą mężów.
2.
Komiksy stanowią dla mnie ląd prawie nieodkryty! Niestety, jeśli idzie o tę dziedzinę, pozostałam na etapie „Thorgala” i „Schninkla”, co oznacza, że wiele straciłam i nie znam się. Ale spieszę nadrabiać zaległości, tym bardziej, że jak mi się wydaje, komiks jako gatunek sztuki dojrzał, przerósł moje wyobrażenie o jego czysto rozrywkowym charakterze, stał się natomiast niezwykle skutecznym medium do komentowania świata i opowiadania zaangażowanych historii. Wielką frajdę, zarówno pod względem treści jak i formy graficznej sprawiła mi „Walka kobiet” Marty Breen (tekst) i Jenny Jordahl (rysunki).
„Walka kobiet” jest komiksem o ambicjach dokumentalnych i edukacyjnych, graficznym elementarzem feministycznym. Na jego kartach śledzimy opowieść o kolejnych falach ruchu feministycznego, a przede wszystkim o losach bohaterek tego ruchu - wojowniczkach wywodzących się z różnych środowisk i kultur, które przez ponad sto pięćdziesiąt lat na różne sposoby dobijały się o należne kobietom miejsce w świecie, sprzeciwiały przekonaniom o biologicznej i społecznej ograniczoności naszej
płci. Często płaciły za to najwyższą cenę, skazywane na karę śmierci, wykluczane ze społeczności. To ich determinacji zawdzięczamy takie oczywistości jak dostęp do edukacji,
prawo wyborcze czy... możliwość kierowania samochodem. Jasne, nie jest to lektura obojętna światopoglądowo, ale ( rzucę teraz banałem) - nawet jeśli nie ze wszystkimi postulatami feministek się zgadzasz, fakt, iż możesz brać udział w tej dyskusji, zawdzięczasz właśnie im.
3. Muszę odpocząć od tych
ziemskich spraw. Opuszczam tymczasowo Midgard i zapuszczam się w znane mi dotąd tylko trochę ze słyszenia i odrobinę z widzenia, uniwersum Marvela. Mam tam spotkanie z 65 babkami. Superbohaterkami. Ale o tym, pozwólcie, innym razem.
Komentarze
Prześlij komentarz